Lasota się zdumiał przekonywując, że skrzynka była zamknięta, klucza od niej nie miał oddawna.
— Prawda — odezwał się w tej chwili Lackowicz — głupim był, że nie zazierałem. Mógł kto wybrać złoto a kamieni narzucić, a jam je darmo dźwigał.
Płaza już był w kuchni u Bieleckich, pochwycił tępą siekierę starą, powrócił z nią i wziął się do zamku, który niebardzo się opierał.
Zajrzeli oba — odetchnął Płaza. Wszystko tam leżało, jak było, tylko chusty pogniły i poczerniały, worki się porozłaziły, a pieniądze, połamane kawałki złota i srebra pozlepiały się jakąś wilgocią na kupki.
Lasota wyciągnął ręce do przyjaciela i wskazał mu skrzynkę.
— Bierz, weź ile chcesz, to nasza wspólna własność.
Śmiał się Lackowicz spuściwszy oczy.
— Najmilejby mi było nie tknąć ani złamanego szeląga — rzekł — ale swojego grosza mało mam, a nim sobie służbę znajdę, dość czasu upłynie, muszę żyć, pożyczysz mi ile zapotrzebuję.
Natychmiast posłał Płaza, który rad pił, po wino i zasunąwszy skrzynkę pod łóżko, wesół począł przyjaciela przyjmować.
— No, przyznaj się — rzekł Lackowicz — byłeś pewny, że ja z twoim skarbem pojadę
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.