— Co teraz poczniesz? — dokończywszy obrachunku i skrzynkę zasuwając pod łóżko — odezwał się Płaza — mnie się widzi, że rodziny nie mając, a z taką postawą, twarzą i rycerską wprawą, jak wasza, niema innej drogi, albo się do królewskich pułków zaciągnąć, albo do służby którego z panów.
— Daj mi się rozpatrzeć — odparł Lackowicz. — Z tego co od was tu słyszę, królewskim pułkom długiego życia wróżyć niemożna. U panów zaś, kto plecu nie ma...
Z tem się rozstali.
W kilka dni potem nadjechał kanclerz Radziwiłł na sejm już pośpieszając, a z nim Nietyksza.
W czasie pobytu swojego na Litwie dojechał on do matki do Borbiszek, chcąc ją widzieć i przekonać się, czy zmiękczyć jej nie potrafi. Stara Gedyminówna okrzykiem go powitała, obsypała pieszczotami, ale po kilka razy na dzień sama wracając do tego przedmiotu, powtarzała mu.
— Tylko mi nie mów o dworce!
Nietyksza też nie wspomniał wcale, chociaż z twarzy czytać mogła, że o niej myślał. Stara popróbowała go do gospodarstwa znęcić, do wsi, do koni, ale się jej nie powiodło.
Syn nie chciał jeszcze się pod Olkienikami zakopać w cichym dworze. Ks. Radziwiłł był nań łaskaw.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.