Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na króla, który ustami wykrzywionemi i całą twarzą okazywał zniecierpliwienie.
— Te pułki stanowią dla mnie — rzekł — mogę powiedzieć, jedyną rozrywkę. Obchodzą mnie, są mojem dziełem. Jestto siła nowa, którą ja daję rzeczypospolitej. Możnaż wymagać, abym ja je rozpraszał?
A potem? co? — dodał żywo — gdy je porozsyłam i pójdą na zimowe leże, narzekanie na swawolę, na gwałty. Ja chcę je mieć pod ręką i na oczach.
— Ale czasu sejmu? — wtrącił kanclerz.
— One nie mają żadnego z nim związku — rzekł król zimno.
— Ludzie jednak...
Władysław ręką poruszył lekceważąco.
Spytał kanclerza potem o usposobienie większości senatorów, o ile się ona wyrozumieć dawała.
— To tylko wiem — odezwał się Radziwiłł — żem jeszcze ani jednego z senatorów nie spotkał, któryby za wojną głosował i nie był jej, jak ja, przeciwnym.
Przyjął to król z uśmiechem.
— Łatwo to pojąć — rzekł — wszyscy wiedzą, że książe jesteś przeciwnym jej i dlatego mu się akomodują.
Radziwiłł kilka słów chłodnych dodawszy, usunął się. Pac stał we drzwiach.