— Czołem, czołem.
— A dokąd? — zapytał stając Bielecki.
— Włóczę się — rzekł Lasota — może mi się uda dziecko gdzie najrzeć.
— Nie o tej godzinie — rzekł Bielecki — Zrana królowa się ubiera, ludzie do niej przychodzą, służba być musi na miejscu. W. mość naszego ratusza nie widziałeś tylko zdaleka? ja tam właśnie idę, chcesz zemną? Pokażę ci go wewnątrz; jest się czemu przypatrzeć, chędogi mamy dom i nie powstydzim się go przed nikim.
Zawrócił się Płaza.
— Chodźmy — rzekł.
Mówiliśmy już jak ratusz Starego miasta zewnątrz wyglądał. Nie dodawały mu wdzięku właśnie o tej dnia godzinie najbardziej ożywione, dokoła otaczające budki i stragany przekupek, pośród których wiele było kuchni dla prostego ludu, z których gorącą strawę na miskach rozdawano, a tu się siekierników, pilarzy i robotnika wszelakiego mnóztwo cisnęło. Wązka jakby uliczka między budkami doprowadziła ich do wielkiego wnijścia, u którego straż z halabardami stała, więcej dla parady niż z potrzeby.
Ztąd wchód był do sieni, w której też drabanci miejscy straż sprawiali. Ztąd na dół do fundum było wnijście, gdzie więźniów trzymano, a wschody dosyć okazałe prowadziły na górę.
W sieniach też znajdowała się kuna żelazna
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.