Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

bywało. Począł je dopiero ten król czynić, a zaraz się obawiano zamachu na swobody; odtąd zaciągi rosną, a bodaj ich nigdy nie było jak dziś... hm! ztąd te głosy.
— Niechby pletli co chcą — odezwał się Strubicz — ale nam to nasze życie miejskie spokojne, handle, rzemiosła psowa. Patrzajcie dziś po ulicach. Biegają jak oparzeni, czeladź od warsztatów pouchodziła, jedni za miasto patrzeć co się dzieje na placu ks. biskupa, drudzy już wyglądają pułków, które mają nadchodzić. Kupcy co mieli przybyć na sejm, w drodze słyszę postawali, jedni w Jarosławiu, drudzy w Lublinie, a my przypłacimy.
— Ale na to rady niema — rzekł Bielecki. — Choćbyśmy starszyzna, panowie radni pacyfikować chcieli, nie uwierzą.
Frasobliwie poczęli się oglądać wkoło, a Bielecki pomyślawszy zamknął.
— Z tego wszystkiego, zobaczycie, nie będzie nic. Z wielkiej chmury mały deszcz. Król może radby nastraszyć, zato nie ręczę, ale że na sejm się nie porwie...
Potrząsnął głową.
— Cóż królowa? ona przecie też coś znaczy? — zapytał Kedrowski.
Nikt na to zagadnienie długo nie odpowiadał, wreście Bielecki, jako dworak, musiał się odezwać.