Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

wane były, lud jakoś z pewną obawą i wahaniem się gromadził. Wojsko to tak miało pozór obcy, a barwę krojem niemieckim, iż w nim polskiego niepodobna było nic upatrzeć. Kolumna przeciągnęła ze swą muzyką przed oknami zamkowemi, potem weszła we wrota.
Mówiono, że sam król, choć stary, o kiju miał wyjść ją oglądać.
Wkrótce po tej piechocie zjawiła się jazda, wprawdzie w liczbie niewielkiej, lecz także nie po polsku ubrana i zbrojna. Wszystko to zamek gdzieś pochłonął, czy też drugiemi może wrotami wypływało.
Ledwie się to stało, a kolebki senatorów poczęły oblegać wrota zamkowe znowu, gdy małą kolaską, parą koni grubych zaprzężoną, nizką, wyjechał z zamku król.
Dokąd? Wkrótce potem wiedziano, że do cekhauzu wprost podążył, a gdy pp. senatorowie domagali się posłuchania, tymczasem w krześle się rozkazawszy nosić, opatrywał swe zapasy uzbrojenia.
Cekhauz ten był dziełem Władysława IV, a przynajmniej on go doprowadził do tego stanu w jakim się dziś znajdował. Przypierał on do wałów miejskich i obwarowany niemal jak mała twierdza wyglądał.
Jedna olbrzymia sala, sparta na słupach potężnych, starczyła na pomieszczenie dział razem