o której ja wiem i żona moja ją przy królowej widziała, stateczna jest. Syn wasz w niej rozmiłowany... nie sprzeciwiajcie się woli Bożej.
Zbladła aż Giedyminówna.
— Mości książe — zawołała — nie może to być, nie może. Dopókim żywa nie pozwolę. Jam Giedyminówna, a i Nietykszów ród stary, dziewka zaś nie wiem nawet czy szlacheckiego rodu, i ze dworu. Uchowaj mnie Boże od niej i syna.
Nigdy w świecie mu tego powroza sobie na szyję włożyć nie dam.
Niech mi go książe puści, a ja mu niedorzeczną miłość z głowy wybiję.
— Moja jejmość — rzekł kanclerz łagodnie — ja praw jej jako matki nie zaprzeczam, i syna wstrzymywać nie będę; rozważcie tylko, czy to co czynicie z dobrem jego.
Podziękowawszy a nie rozprawiając dłużej, Nietykszyna wprost szła do syna. Ten już wiedział o niej i zrozumiał dobrze, dlaczego naprzód szła do księcia. Czekał na matkę obwiązany na łóżku siedząc, z mocnem postanowieniem pozostania przy swojem Spodziewał się, że matka ze zwykłą swą gwałtownością i nakazem na niego wpadnie; i w istocie szła do niego z tem postanowieniem rygoru. Ale... matką była, choć Giedyminówną.
Zobaczywszy jedynaka swego bladym, wychudłym, zmizerowanym, ręce rozciągnęła i padła
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.