Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

Nowy ten żywioł, którym dwór został zbogacony, nikomu nie przypadł do smaku, zawadzał wszystkim.
Królowa jedna w początkach nie chciała być dla niego nazbyt surową.
Znudzony, bez zajęcia książe spędzał godziny długie na słuchaniu najniedorzeczniejszych rozmów swoich paziów i karłów, przeciw którym się czasem niecierpliwił aż do własnoręcznego ich policzkowania.
W początkach duchowieństwo powracającego z Rzymu ex-kardynała odwiedzało ciekawie, spodziewając się od niego coś dowiedzieć o tej stolicy kościoła i sprawach w niej ważniejszych, tyczących Polski, ale Kazimierz nie wiedział nic oprócz tego, czem mógł oczernić i zakon, który porzucił, i Collegium, do którego należał.
Powtarzał z goryczą to naówczas już rozpowszechnione przysłowie: Chi Roma vide, perde la fede. Każdy z duchownych wychodził z tych rozmów zgorszony i oburzony. Za co się mścił ten człowiek, którego tam tak uprzejmie i gościnnie przyjmowano?
Całe tak życie nieszczęśliwy miał za swą nieudolność szukać pomsty na ludziach.
W Polsce naturalnie nic mu się nie podobało... nie było ludzi, wszystko się chyliło do upadku. Kazanowscy przyjęli go zimno, Ossoliński, którego