zięciowi już odbierał nadany Sokal, witał kwaśno, z ks. Karolem wcale się nie widywali.
Nierad z zajętych przez siebie pokojów, które odebrał Magnusowi, rościł sobie pretensye do pałacu królewskiego na Krakowskiem Przedmieściu, który uznawał dla niego niepotrzebnym.
— Ma zamek, ma Ujazdów, poco mu ten pałac?
Mówiono mu, że król nie dał go przecie ks. Karolowi, który się mniejszem mieszkaniem zaspokajał. Podkomorzy jego czynił mu uwagę, iż na tak rozległy gmach, większego też i kosztowniejszego potrzeba było dworu i straży — ale to nie przekonywało. Musiał się na coś żalić i zawsze czuć pokrzywdzonym.
Wyposażenie ks. Karola, który ze swego biskupstwa małe miewał dochody, wydawało mu się daleko dostatniejszem niż jego własne.
Król napróżno usiłował się od niego zamykać; wchodził bez opowiedzenia po kilka razy na dzień, zawsze z żalami jakiemiś lub krytyką.
Szczęściem piękna panna Duret tak gorąco go zajmować zaczęła, po dniach kilku, iż dla niej króla wyswobodził. A że wdzięczna francuzeczka obawiała się tego gacha tak kompromitującego, uciekała, nie odpowiadała, tuliła się pod skrzydła królowej, ex-kardynał roznamiętniał się dla niej tak, iż cały dwór śmieszył sobą.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.