na ucisk panów polskich nad ludem tamtejszym, miał burknąć gniewnie.
— Macież przecie szable i kopie! brońcie się i krzywdy sobie szlachcie nie dajcie czynić.
Słowo to, prawdziwe czy narzucone królowi, padło jak iskra w posuchę na wiszary. Kozaczyzna ruszać się butnie zaczęła, króla czując za sobą.
W tym czasie też kanclerz Ossoliński zawezwał do siebie Płazę, listy dla niego gotowe były, miał je natychmiast na Niż odwozić.
Chociaż spodziewana, wiadomość ta jak piorun spadła na Lasotę. Tegoż dnia z Lackowiczem na radę poszedł do ks. Stoczka. Spełna nie wiedział co pocznie.
Listów z powrotem na Niż, a choćby tylko do Kijowa, odwozić nie chciał. Wiedział, że Parfen go podejrzewał i przez mnogich potajemnych kozaczych posłów znać musiał dać starszyźnie o tem. Choćby więc jechał z listami, był pewien, że go tam pochwycą, uwiężą lub stracą, nie słuchając uniewinnienia.
Zostać wprost w Warszawie, czyniąc się chorym, nie było też bardzo bezpiecznem. Jeżeli starszyzna podejrzewała go o odstępstwo i zdradę, a chciała się pomścić, łatwo i tu, pod bokiem króla, mogła znaleźć środki sprzątnięcia go. Dość na to było jednego Parfena, a Płaza i Lackowicz wiedzieli, że on tu pewnie sam nie był.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.