Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

Niedługo na Parfena czekać było potrzeba, jak gdyby już wiedział poco go tu zawołano, z dumno-szyderskim uśmieszkiem wszedł do dworku i do łoża Płazy.
— Hej! bej!— zawołał żartobliwie — co ja to widzę, a wy w łóżku? albo to kozakowi przystało?
Płaza się zmięszał.
— W kościach straszne łamanie — rzekł — jużem maści różnych próbował, nie pomaga nic.
Kozak śmiał się pod wąsem.
— U nas pogadanka taka, że maści niema jak dębowa — zamruczał.
— Ani ręką ani nogą ruszyć — przerwał prędko gospodarz — podając czarkę wódki gościowi, którą przyniósł Lackowicz.
— Za wasze zdrowie — wychylił Parfen — bodajeśmy łycha ne znały.
— Mnie ta choroba właśnie w porę — ciągnął nie zważając na urągający ton z jakim Parfen się odzywał. — Listy mi odpowiednie dano, trzebaby jak nie dziś to jutro zaraz na koń, bo tam pewnie stoi co pilnego, a tu ja niezdrów.
— E! e! — rzekł chytrze Parfen — jakby listy poczekały dzień, dwa, nie zaśmierdzą się przecie. To nie zwierzyna, ani ryba.
— Żebym ja wiedział, że za parę dni ozdrowieję — rzekł cicho Płaza — ale ja tego pewnym nie jestem. Radź ty mnie... co robić?