Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm — rzekł Parfen — kiedy w Lackowiczu zaufanie macie, niech on na waszą odpowiedzialność jedzie.
Lackowicz i Płaza spojrzeli na siebie, porozumiewając się. Kozak ich brał na próbę.
— Ja Carycy wierzę jak sobie samemu — odpowiedział Lasota — ale się o jedno boję. Czasem jak poczuje pot... szaleje. Naówczas zapomina i o sobie i o wszystkiem, a gdyby nie listy królewskie, ale choćby nie wiem jakie z nieba od aniołów wiózł, gotów się rzucić, i gardła i ich nastawić.
Parfen głowę z ramienia na ramię przechylał.
Milczeli, a Płaza wódki nalał powtóre, Parfen ją wychylił, językem mlasnął, bo mu smakowała i zamyślił się.
— No, co? — spytał Płaza.
— No, co? — powtórzył kozak — albo ja wiem...
— Gdybym i pojechał — ciągnął stękając gospodarz — sam jeden, oblegnę gdzie w gospodzie, a chowaj Chryste jakiego przypadku, listy się mogą dostać w ręce takie...
Zamilkł moment krótki.
— Mnieby się widziało — dodał poczekawszy — gdybyś ty odemnie i pieniądze na drogę i pisma wziął, a jechał z niemi sam. Weź i konia bodaj... toby było najbezpieczniej.
— Chytro! — szepnął Parfen pocichu — a no,