Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiem, a jabym nigdy takiego nie żywił, coby moje życie trzymał w garści.
Wtem Płaza zaklął się, że o żadnych nie wiedział tajemnicach.
— Albom to ja do rady należał? — odparł. — Chodziłem, gdy było potrzeba i biłem się, a w koszu nie rządziłem.
— Ale tyle lat po ostrowach ty naszych pływał i chodził — mówił — z ciebie przewodnik dla naszego nieprzyjaciela byłby straszny.
— A któż tu wasz nieprzyjaciel? — zapytał Płaza.
Parfen mu nie dał mówić dłużej.
— Kto? wy tu wszyscy nasi nieprzyjaciele, bo my naród chłopski a wy panowie szlachta i króliki. Wy tak samo nas głaskacie i płacicie jak i tatarów, i tak samo użyć gotowi, a gdyby się nadarzyła zręczność, w pień wysiec. Z królem to co innego. Szlachta z nim się zadziera, my jemu pomódz gotowi...
Wtem jakby się opamiętawszy, że nadto był szczerym, dopił nagle wódki, dłonią się po ustach uderzył.
— Milczeć! — zawołał po rusku. — Tu u was w Warszawie nawet my się zarażamy gadaniną, i sami siebie zdradzamy.
Wstał Parfen rękami jeszcze opatrując, czy zabrane listy dobrze mu do piersi przystały.
— No, batku ne batku — rzekł wesoło —