Musiał mu się trafić przypadek jakiś, gdyż nigdy się tak nie zapominał, i nie kazał czekać na siebie. Przyznawał towarzysz jego, że w istocie nie było to bez kozery; ale dokąd iść? gdzie pytać? jak szukać?
Całą noc paliło się światło, siedziała Bietka popłakując, a Lackowicz chodził około dworku jak na warcie. Nadszedł ranek... Płazy nie było.
Oznajmiwszy się córce, iż idzie szukać i pytać, smutny i bardzo sam zatrwożony, Lackowicz się puścił na miasto. A że Parfen kręcił się około gospód na Długiej ulicy i tam można było najpewniej go spotkać, poszedł naprzód od jednej do drugiej wypatrując.
Kozaka nie było nigdzie, a o Płazie żadnej wiadomości.
Nie mając innej skazówki, pochodziwszy około zamku, przebłądziwszy przez ulic kilka, zajrzawszy do izb pod wiechą, Lackowicz już zpołudnia miał wrócić do dworku, gdy u bramy na Krakowskiem spotkał się z jadącym konno Parfenem.
— Stój! stój! — zawołał podchodząc i za cugle chwytając. — Nie wiecie co o Jaremie?
Parfen ramiona do góry podniósł.
— A tóż chory leży!
— Nie, wstał wczoraj — odezwał się Lackowicz, o kiju poszedł się przejść na miasto, i niema go dotąd.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.