Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

trupa około miasta, i na tych pustych placach, na których po nocach rozbijano. W żadnej z gospód nikt go nie widział. Było coś dziwnie tajemniczego w tem nagłem, bez najmniejszego śladu zniknięciu człowieka spokojnego, który nigdy nikomu wody nie zamącił, a powierzchownością skromną nie mógł rabusiów znęcić. Był zaś, mimo wieku, tak silny, że się dwu i trzech nie uląkł, i bez szabli swej krokiem z domu nie ruszył nigdy.
Bietka ze łzami dotarła aż do królowej, rzuciła się jej do nóg, ale Marya Ludwika nic jej poradzić nie mogła. Marszałek zaś Kazanowski, którego ciwunowa uprosiła, swoich pachołków porozsyłał, zalecił im szukać, dowiadywać się, naznaczył nawet nagrodę, a i to nie pomogło.
Ks. Stoczek codzień na intencyę przyjaciela odprawiał nabożeństwo.
Upłynęło tak tygodni parę, a Lackowicz, który dotąd mieszkał we dworku, zmiarkował, że tu mu teraz, gdy jedno dziewczę samo zostało, nie wypada siedzieć dłużej. Związał więc mały węzełek swój i zwątpiwszy już o Płazie, myślał ruszyć do Krakowa. Bietka uprzejmą była dla niego, ale nie okazywała najmniejszej czułości, ani nawet dopominała się opieki.
Gdy jednak przyszło mu dworek i Warszawę opuszczać, poczuł taką jakąś tęsknotę i trwogę, że mu sił zabrakło.