Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

lją oddawała pod opiekę sąsiadki, dalekiej krewnej starosty, pani podkomorzynej, która podejmowała się z chęcią wozić i bawić piękną Julję. Choć porównanie własnej córki z dwoma pięknemi panienkami niebardzo dla niej było korzystne, przecież ku krzesłom gdzie siadały, płynęła młodzież, mógł się ktoś zająć panną Matyldą; a zresztą dobrze było pochwalić się choć karetą starościnej, jeźli nie jej pokrewieństwem. Ale Julka dotąd ochocza do zabawy, wręcz teraz odmówiła babce.
— Po co my tam pojedziemy! to będzie nudne! Bal w lecie, kto to widział!
— Ale moje serce, trzeba żebyście tam były — to na kościół, który murować mają ze składki, z loterji i z dochodu biletów.
— No, to dajmy co potrzeba, a niejedźmy. —
— Jeźli od nas nikt nie będzie i inni sąsiedzi nie pojadą, — odparła starościna, a oni nie jadąc, nie dadzą nic. To po części obowiązek.