Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 136.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

je sam siebie, a gdy poźniej chłodniejszem okiem spojrzy na bojaźń doznaną, śmieje się z niej jak z dzieciństwa.
Jan dojeżdżał do Dąbrowej z takim właśnie niepojętym przestrachem, jakiśmy tu opisali. Czego się lękał? niewiedział; tłumaczył sam sobie, iż bojaźń była nierozumnem uczuciem, chorobą jakąś, dzieciństwem, a obawiał się przecie.
My wnijdźmy przed Janem do pokoju starościnej i zajrzyjmy do niego w chwili, gdy Julja wracająca z przechadzki, zmęczona, poruszona przysiadła na stołeczku u nóg babki.
— Widzisz dziecko moje, rzekła do niej staruszka przykładając rękę do jej skroni — jak ci krew bije do głowy, cała jesteś czerwona, a takeś się zmęczyła. Tyle razy cię proszę, żebyś nie biegała. — I Marja pozwala na to.
— Mówiłam Julji — prosiłam. —
— Ale babciu, kiedy mi to nie szkodzi!