Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 177.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto? odjechać bez pożegnania, gdym być obiecał.
— Trzeba, Janie.
— Cóż one pomyślą —
— Niech myślą co chcą.
— Żem się zląkł prezesa.
— Chociażby. Jeśli cię ta kobieta kocha, nic złego niepomyśli o tobie; przywiązanie jej przeżyje bez nowego pokarmu pół roku. A teraz, chodźmy do domu i poczytaj mi trochę, oczy mnie bolą...
Nazajutrz Julja i Marja siedziały pod znajomemi nam dębami — była to chwila zwyczajnej przechadzki, wieczór, ale wietrzny, burzliwy, prawie chłodny; pomimo to Julja oparła się jak rozpieszczone dziecko i pociągnęła z sobą towarzyszkę w dąbrowę.
Nigdy jeszcze Julja nie była tak smutną i pomięszaną, ona której wesołość i trzpiotowatość niczem dotąd pokonać się nie dały.
— Pamiętasz, mówiła — naszą rozmowę w tem miejscu, tego wieczora, kiedy pierwszy raz zastał nas tutaj.