Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Liście nie ludzie — odpowiedziała Julja.
— Czyż liście nie dłużej często są zielone dla nas od ludzi?
— Idź pan przywitaj babunię. — I wskazała mu ją, bo sama pomięszana z radości mówić nie mogła.
Starościna, dla której oka i serca niebyło tajemnicą, więcej domyśłiła się niż poznała Jana; przyjęła go uprzejmie, spytała o ojca, o podróż, i dozwoliła mu odejść po chwili.
Ledwie się odwrócił Jan, spotkał oko w oko — prezesa. W tłumie prezes miał się trochę na baczności, żeby głupstwa nie zrobić, zwłaszcza że od wnijścia poznał Jana i miał czas się wyburzyć; jednak — gdy się zetknęli, cofnął się sapiąc i stukając laską, groźnem rzucił okiem na niego, zaciął usta sine, ruszył ramionami i uszedł.
Jan tylko mu się ukłonił.
Nie będziemy opisywać ani tego wieczora, ani mazura w którym Jan podbił całe