Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

że tu przyjechał. A przyjechało to pewnie na chłopskich sankach, w siwych barankach.
— Przepraszam pana prezesa, przerwał młody pan Kazimierz krewniak podkomorzynej, poprawując kamizelki, którą miał na balu powiatowym, — wysiadaliśmy razem. Przyjechał parą ślicznych karecianych koni, w czarnej szubie jakiej jeszcze niewidziałem.
— To chyba gdzie ukradł czy pożyczył, boć to hołysze. —
— Oj! coś to nie wygląda na hołysza. —
Któś inny uważał, że ubranie Jana było tak wymyślne, wytworne i piękne, choć nie bijące w oczy, że mógł się w niem bo daj w Paryżu pokazać.
Prezes się wściekał. Podkomorzyna czmychała nieśmiejąc jeszcze na to sobie dozwolić, ale przypuszczając, że gdyby Matylda ze swemi nerwami podstarzała, możnaby ją z listem wydać za Jana.
— Bardzo poważny! bardzo przyzwoity! mówiła sobie — szkoda tylko, że tak ubogi.