Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 1.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.
—   37   —

Barbara nie zasypia, w jakichś myślach tonie,
Spleciony znów rozplata włos wieńczący skronie,
Potém perły na szyi niedbale przebiera,
Potém, chciała już westchnąć, lecz ktoś drzwi otwiera.
I na ustach, w uśmiechu skonało westchnienie.

— To on — August! — i lekko skoczyła z pościeli.
Słychać dźwięk pocałunku i dwojga serc drżenie.
Słowa — któremi, witam, sobie powiedzieli.
Chwilka i cicho znowu, bo te szczęścia hasła
Ustały nagle — i lampa zagasła.

II.

Było ich dwóch. Po cichu weszli do komnaty,
Jeden niósł lampę, blask jéj tuląc krajem szaty,
Drugi, palcem na łoże wskazywał w alkowie,
I jak jad po kropelce, tak cedził po słowie
Jakąś mowę okropną; — bo drugi się zżymał,
Słuchał jak dzik wystrzałów i za miecz się trzymał.

Szli i przy blasku lampy, wnet łoże ujrzeli,
Na nim Barbara w objęciu Augusta.
Ręce około szyi obwinione mieli,
Serce biło przy sercu, a przez sen ich usta
Drgały, jakiemiś jeszcze poruszone słowy.
Był to koniec zapewne wieczornéj rozmowy.