Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 1.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.
—   41   —

Teraz panowie bracia, miecz z pochew i śmiało,
Wolno mnie zabić, jeśli posądzać się śmiało.

I spójrzał dumny, zgruchotał ich wzrokiem.
Stali jak dwa posągi, nie zmrużyli okiem,
Nie ruszyli ustami, nie zatrzęśli głową,
A z ust otwartych jedno nie uciekło słowo.
Potém w ich myślach, dziwna robi się odmiana,
Rzucili miecze, padli na kolana.
Winniśmy! przebacz! — Czekaj drugi woła,
Nim prosząc przebaczenia uchylimy czoła,
Niech na tym krzyżu i księdze
Przysięże, że to prawda — uwierzym przysiędze. —
— Przysiędze macie wierzyć? słowu niewierzycie?
Miecz z pochew niedowiarki, ciężało wam życie.
I błysnął mieczem nad głową dwóch braci.
— Broń się! życie za twoje zuchwalstwo opłaci.
Wtém Barbara do szyi skoczyła Augusta,
I na twarz jego, lube przyłożyła usta.
— Drogi mój! daruj braciom, wszak za mnie walczyli,
Mojego chcieli szczęścia, szczęściu niewierzyli.
O! August wam przebaczy, jako mąz Barbary,
Jako książę nie zechce pomścić się téj chwili,
W któréj dwa drogie życia niosąc na ofiary,
Wszystkoście dla mnie święcili.