Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 1.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Choć sama drżę nad niemi, sama się ich boję.
Z westchnieniem w niebo uciekną.
Nie karz mnie Boże! ty święty patronie
Przebacz! — Ach! gdyby umarł, przed twoim obrazem,
Wylałabym kosztowne wschodnich krain wonie,
Sto świec, sto mszybym nakazała razem! —

Przelękniona myślami i swojém życzeniem,
Łzami pokuty i smutku zalana,
Z łonem wzdętém miłością, z religijném drżeniem,
Modlić się i przeklinać, padła na kolana.
A w sercu wietrzném nieszczęsnéj kobiéty,
Przechodziły kolejno — niebo i kochanek,
Patron i mąż jéj, modły i sztylety,
Łzy, gniew i radość. Wtém zaświecił ranek.
Z nim troski smutne nocy towarzysze znikły,
Na twarzy uśmiech szczęścia uczepił się zwykły.
Wyjaśniły się oczy, ostygła jéj mowa.
Na co świat ma zgadywać co się w sercu chowa?
Na co? świat litość swoję ma tylko dla siebie,
Musisz łzy jego kupić na swoim pogrzebie,
Śmiech jego gdy się śmiejesz, ratunek w niedoli.
Inaczéj na złość tobie, jak gdyby był głazem,
Niedotknięty twą proźbą, błaganiem, rozkazem,
Patrząc na twoje męki, umrzéć ci pozwoli,
Jakby kropli litośći w wyschłéj niemiał duszy,
Będzie patrzał jak giniesz i ręką nie ruszy,