Pierś rozkrwawioną słone wody zlały,
Umarł dwa razy, utonął zabity —
Sztylet go zabił, duszą morskie wały!
Dzień wstaje dla mnie! — dzień, dzień nieprzeżyty!
Dzień był gdy do pałacu Paolo powrócił,
Obmył ręce i suknie zakrwawione zrzucił,
Dzień był, morze jaśniało, a zewsząd lud mnogi,
Płynął, szedł, leciał pod kościołów progi.
Brzmiały dzwony niedzielne, panie i panowie
Tydzień światu służywszy, w dniu jednym godzinę
Szli spędzić z Bogiem na krótkiéj rozmowie,
I serc światem skalanych, przynieść mu daninę.
Kto tydzień we krwi ludzkiéj broczył,
Kto tydzień łzami karmił się cudzemi,
Czoło bezwstydne gnąć do saméj ziemi,
Marmur kościoła, łzą pokuty moczył.
I ledwie wyszedł za święcone progi,
W dawnego życia puszczał się nałogi;
By znowu pokutować i znów grzeszyć skrycie
Między grzechem i cnotą walcząc całe życie.
Na kanałach, w odkrytych gondolach lud mnogi,
Płynął pod marmurowe dożów gmachu progi