Dźwiękom pieśni pobożnéj wtórowały szumnie.
Śpiewali długo, długo i śpiewali szczerze,
Bo gdzie o życie w sercu tleje trwoga,
Tam szczere modły wznoszą się do Boga.
Tylko Gerhard nie śpiewał zakryty przyłbicą,
Jechał milcząc na boku, bił nogą rumaka,
Naglił go, potém chwytał ostrą uzdzienicą
I jak gdyby mu boleść dogryzała jaka,
Wzdychał ciężko, lecz westchnień nie słyszał nikt w koło
Ocierał łzy — nie! nie łzy! otarł z potu czoło!
Gerhard mógłżeby płakać? on co do kielicha
Mieszał nieraz krew jeńców na szumnéj biesiadzie,
On co tylko za bojem i mordami wzdycha
I niekrwawego miecza do pochew nie kładzie!
Nie! nie! to był pot z czoła — on płakać nieumie,
Serce męskie, pod zbroją okute stwardniało —
Nie mógł płakać, łza sprzeczna i męstwu i dumie.
W duszy jego, na łzy mu miejsca nie zostało.
Nie, nie! — Jadą krzyżacy, przez bory i błonia
Lecą, lecą i rzekłbyś spojrzawszy z daleka,
Że każden z nich przyrosły do swojego konia,
A koń i człowiek leci i ucieka.
Lecą i słońce wznosi się ku górze —
Litwy granica zbliża się co chwila,
Lecą jak pioruny w chmurze —
Do Litwy tylko mila.