Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 1.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Na drodze tuman opadł i wszyscy się śmieli
Z tych co w kurzu tumanach, krzyżaków widzieli.
Znów wesoło, spokojnie,
Ani myślą o wojnie.
Już słońce z jednéj strony nieba zachodziło,
Z drugiéj wieczór gwiazdzisty, szedł ku nim wesoły,
Z dniem gasnącym biesiadę czas ukończyć dyło,
Jednak pieśń brzmiała ciągle, dzban obiegał stoły.
Cóż tam znowu w tym lesie głucho się odzywa?
Czy stado koni na noc do domów przybywa?
Czy — znów cicho — Wiatr musiał zaszumieć w oddali,
Może z bliskiego sioła Litwini jechali.
Cicho! — Cóż tam przy blasku wieczornym połyska?
Czyli jakie na polach biesiadne ogniska,
Czy wilcy wyszli z losów z oczyma jasnemi?
Czy błędna jaka dusza włóczy się po ziemi?
Co tam? nic — cicho — ciemno — coś szumi zdaleka,
To wiatr, nigdzie nie dojrzysz zwierza ni człowieka.
Lasy głuche usnęły, usnął zwierz spokojnie,
I Litwini usnęli, nie myśląc o wojnie!
Smaczny sen po biesiadzie! Gdy uśniesz głęboko
Drugą widzi biesiadę, we śnie twoje oko.
Lecą czasze, napoje z nieba strugą płyną,
Wkoło wesołość, śpiéwy i śmiechy i skoki,
I pieścisz się szczęśliwy z twą lubą dziewczyną,
I — Miły po biesiadzie długi, sen głęboki!