Jedna Daszka nie spała, choć wszyscy usnęli,
Smutném okiem patrzyła, na całą biesiadę,
Łzy ciche ocierała, gdy się wszyscy śmieli,
I usta miała nieme, lice miała blade.
A w sercu smutek miała, który sen odgania,
I głową dotknąć nie da miękkiego posłania.
Cóż z zerca Daszki mogło, łzy gonić do oka,
Młoda, piękna, zamożna, cóż jéj brakowało?
W sercu rana ukryta bolała głęboka,
Bo milczała i milcząc lała łez niemało.
Lecz nikt nie zgadł przyczyny
Łez dziewczyny.
Może kogo kochała? — lecz z licem róźaném,
Z jéj ustami, oczyma, kogoby kochała,
Gdyby tylko usłyszał że został kochanym,
Kochałby ją — a wówczas czegożby płakała?
A płakała jednakże! — nieraz nocną porą,
Gdy wieś cała usnęła, ona w oknie chaty,
Smutna w paluszkach jakieś obrywała kwiaty,
Lub leżąc na pościeli nieusnęła skoro.
I słuchała bezsenna jak lasy szumiały,
Widziała w oknie księżyc jak wchodził i znikał,
Od wieczora do ranka dumając czas cały
Usypiała gdy kogut nad rankiem wykrzykał.
Cóż jéj sen odbierało? zgadł kto choć raz przecie,
Co kiedy łzę lub uśmiech zrodziło w kobiecie? —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 1.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.