Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 1.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Potém wiatr z lasu szumem przypędził zdaleka,
Niby dźwięki słów jakichś, niby gwar rozmowy,
Niby myśl jakąś cudzego człowieka,
Cudzemi ubraną słowy.
Cicho! — pies szczeknął i jęknął boleśnie,
I ustał — cicho. Znów gwar oddalony
Jakby rozmowa usłyszana we śnie,
Z któréjś oderwał się strony.
Cień mignął w oknie? Gałąź jarzębiny
Wiatr musiał nagiąć. Szelest u okienka?
Ptak może, rannéj kochanek godziny,
Zbudził się — W niebie już błyszczy jutrzenka.
Cichy głos, Daszki po imieniu woła?
Ten głos, znajomy? to nie głos Litwina.
Krzyżak? — Lecz Litwą otoczon dokoła,
Skąd tu? myśli dziewczyna.
— Daszko, chodź Daszko! — zabrzmiał głos stłumiony,
 Weź twoje suknie, przybyłem zdaleka,
 Po ciebie Daszko — Koń mój u wrót czeka,
 Na niebie ranek, a dalekie strony!
— Ty tu? Gerhardzie? krzyknęła dziewczyna.
 Ty tu? i po mnie? — Wypłakałam oczy
 Płacząc po tobie!
— Już świtać zaczyna,
 Prędzéj tu do mnie, ranek nas zaskoczy!