Tobie trzeba roskoszy, życia i wesela,
Lecz roskosz, jestże kochaniem?
Jestże kochankiem, kto ją podziela,
A nie dzieli się z tobą łzą i narzekaniem?
Luba! miłość już poszła — miłości już niema,
Tyś nowych myśli, nowych wieków dziecię,
Ciebie anioó roskoszy, z jasnemi oczyma,
Z koszykiem róż i lutnią prowadzi po świecie.
Nie dawna miłość, ślepa, obnażona, mała,
Którą pszczołki kąsały i która nawzajem,
Świat cały swemi strzałkami kąsała —
Która się kryła we dnie pod cienistym gajem,
A w nocy chłodną przejęta rosą,
Lub deszczem zimnym zmoczona,
Biegła omackiem i boso,
Do drzwi Anakreona.
O! twoja miłość insza, kosztownie ubrana,
Siedzi ziewając u łóżka kobiety,
Wieczorem jedzie na bal, odpoczywa z rana,
A w nocy!! niepobieży pewno do poety.
Twoja miłość roskoszna! o ciesz się Malwino!
Będziesz szczęśliwa, długo — póki będziesz ładną.
A jak dawniéj tak dzisiaj, kiedy wdzięki zginą,
Miłość i kochankowie, jak w wodzie przepadną.
W tém się świat odmienił, dzisiaj i od wieka.
Człowiek sam siebie kochał — kochając człowieka.