Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 2.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

Na cóż mi było kazać kochać ciebie?
I na co brać mnie było z spokojnego domu?
Znalazłbyś równą sobie na kniaziowskiém niebie,
I żył z nią tak szczęśliwy! bez troski, bez sromu!
Jam biedna! Nie myśl Kniaziu, że gdym tobie cała,
Siebie i duszę swoją i życie oddała —
Żem z sukniami, kobiécy wstyd z siebie zrzuciła? —
O! nie — i ja się wstydzę! — Gdy twoi dworzanie —
Szydzą, wskazując moje kozacze ubranie; —
Krew mi się pali w sercu, w ziemię bym się skryła,
Lub gdy wieczorną porą, do twojéj komnaty
Idę, a oni w kącie zasiadłszy na czaty —
Wołają za mną — A dokąd kozacze? —
Myślisz że się nie wstydzę, że wówczas nie płaczę?
I twoje serce Kniaziu, tych krzywd nie nagrodzi —
Dzień za dniem, noc za nocą jednako uchodzi —
Mego szczęścia nie widać, chociażem przy tobie —
Daleko moje szczęście — oh! może aż w grobie!


K. Dymitr stając naprzeciw niéj

Héj! słuchaj Mołnia — łzami nie zwołasz wesela —
Powiedz mi lepiéj, kto tu szydzić się ośmiela —
Kto, kiedy słówko pisnął, kto zawstydził ciebie?
Będzie poganin siedział, rok o suchym chlebie —
Jak mnie widzisz żywego!

(wskazuje na ścianę)