Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 2.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

W las zapędziwszy, z zasadzek napadli,
Ledwieśmy oręż z pochew wydobyli,
Już chciwi zemsty, pijani, zajadli,
Na karki naszym rajtarom skoczyli. —
Kozak ten wówczas był ze mną w wyprawie,
Zostałem ranny — ocalił mi życie —
I w ciągłych trudach, staraniach — obawie,
Od wrogów lasem, uprowadził skrycie —
Potém mnie w długiéj pilnując chorobie,
Rany ugoił — i noc i dzień cały,
Jego mi piosnki, boleść ukajały.
Wówczas przysiągłem i jemu i sobie,
Że jeśli tylko sam się nie oddali,
Moja go ręka nigdy nie odgoni,
Że towarzysze nieszczęścia i broni,
Pod jednym dachem będziemy mieszkali.
Chętniebym z niego zrobił wam ofiarę,
Bo serce moje dla was nie obłudne,
Lecz dawny nałóg i przyjaźni stare,
Równie są Kniaziu do zniszczenia trudne.
Jednakie — jeśli sam zezwoli na to —

(patrzy na Mołnię, która z gniewem spuszcza oczy w ziemię).


Wasil nachylając mu się do ucha — żywo.

Mieć jéj nie możesz, jeśli chcesz mieć żonę —