Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 2.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.
Dymitr zbliżając się do Księżnéj.

Czyliś tak Księżno na mnie dzisiaj nie łaskawa.
Że ust nie chcesz otworzyć na błaganie nasze?
Jeżeli gniew — niesłuszny. A jeśli obawa
Czyliż cię mém obliczem lub słowami straszę,
Że oczu nie chcesz podnieść, ani ust otworzyć?
Czym tak nędzny, żem nawet nie wart twojéj mowy.


Beata z gniewem.

Wolałabym — wolała téj chwili nie dożyć?
Czegoż jeszcze łudzicie, jedwabnemi słowy,
Kończcie, jakeście swoim zaczęli zwyczajem —
Bijcie, róbcie co chcecie — oporu nie dajem —
Jestli u was wzgląd jaki dla kobiecéj głowy?


Dymitr.

Pozwól Księżno, bym rzecz tę skończył kilką słowy,
Za coś mnie swojéj córki niegodnym uznała —
Dla rodu? — Spytaj o nim — powie Litwa cała
Znajdziesz wszędzie Sienguszków wsławione imiona,
Czy wzywał Król do rady, czy kraju obrona —
Czy bogactw mnie zapytasz. Spójrz tylko do koła,
Na rozsypane zamki, włości, ziemie — sioła.
Proszą o córkę twoję, nie wiana żądałem,
Mam dość na tém, co z przodków głowy otrzymałem
Przeciw mnie dotąd jeszcze nikt nie wyrzekł złego,