Ze sławy — hańba, nadzieje w pół chwili
W grobowy proch spalone, zniszczone na wieki —
Gdybyż biorąc mi wszystko, przynajmniéj zabili,
Nie kazali wlec jeszcze cierpień w kraj daleki,
W obcy kraj, między obcych gdzie mego języka —
Moich boleści, płaczu, — nikt, nikt nie zrozumie —
Gdzie oko — serce, zimnych i obcych spotyka,
Gdzie dumny, próżno boleść na dnie w sercu tłumie,
Żeby się motłoch nie śmiał i z łez i cierpienia —
Któżby się śmiał z nieszczęścia, los nasz tak się zmienia,
Mógłby śmiech wyjść tym na złe coby się rozśmieli,
Możeby w nędzy z siebie szydzących widzieli!
Ale już wieczór późny — ukończmy rozmowę.
Złóż na twarde posłanie skłopotaną głowę,
Zaśnij, może ci we śnie szczęście się wymarzy —
O! nie! biédnych i w nocy los cierpień nie słodzi,
Miłych im sen nie wsakże obrazów i twarzy
Gorzkie tylko wspomnienie do serca przychodzi,
Straszne mary po duszy zranionéj się wleką.