Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

i wytartej, że go nieraz obcy przybywający poseł wziął za urzędnika dworskiego; z czego on śmiał się tylko.
Wpatrzywszy się w jego niepozorną twarz ogorzałą, z żywemi oczyma czarnemi, mógł jednak każdy domyśleć się w nim szlachetnej krwi i pańskiego ducha. Wejrzenie miał śmiałe a bystre, uśmiech przy łagodności pełen zaufania w sobie, czoło jasne a rozumne. Ale postawą nie nadrabiał wcale, zdał się chrześciańską pokorą chcieć pokryć swe pochodzenie a ludzi lubił, gdy mu zamiast bić czołem, zbliżali się doń z zaufaniem jak do ojca.
Nie było litościwszego nadeń człowieka w powszednim życiu, bo dobry chrześcianin w każdym widział brata swojego w Chrystusie; choć na placu boju czy z pogany czy z Sasami a Brandeburczykami (bo ci razem chodzili), żołnierz był zuchwały, niemal szalony.
Szedł do boju przeżegnawszy się, z modlitwą i ową starą pieśnią do Bogarodzicy, niezapomnianą od czasów Chrobrego — ale wpadłszy w zamęt i wrzawę bojową, gdy się w nim krew rycerska ocknęła i zakipiała — stawał się strasznym dla wrogów.
Gdy potem ostygłszy poszedł na pobojowisko z księżmi, bo miał ten zwyczaj, że do rannych i konających ich prowadził — łzy mu się toczyły, patrząc na pokaleczonych i dogorywających. Łamał