Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

do chłopca, który stał z oczyma wesołemi, pewien, że mu za nowinę będą wdzięczni.
I kubek na stole postawił.
— Ależ goście, proszę miłości Waszej — dodało chłopię — bo nie sam książe Przemko, a no z nim dużo jakichś panów.
Księżna Jolanta wstała trochę niespokojna, spoglądając na męża.
— Przemko bo lubi — odezwał się książe — aby koło niego było świetnie, ludno, błyszcząco, musiał już sobie dwór pański przystroić, a temu się zda, że nie sam jedzie!
I wyszedł książe na spotkanie pod drugie drzwi ku podwórcom, gdy goście właśnie z koni zsiadali.
W istocie orszak był ludny i świetny.
Na czele jego jechał młodziuchny, szesnastoletni, już bujno wyrosły, z długiemi włosy złotawemi, z niebieskiemi oczyma, zręczny, gibki, silny, dziwnie pańsko patrzący z góry Przemko.
Można mu było lat dać więcej, niż ich miał w istocie.
Bródka i wąsy już mu się wysypywały, a nietknięte jeszcze, okrywały jakby puszkiem złocistym ładną jego twarzyczkę, wesoło się uśmiechającą.
Chociaż w podróży, książe miał zbroję stalową, bogato wysadzaną i złoconą, ubranie obcisłe, pas błyszczący, nożyk u pasa jak cacko,