Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stryju kochany — rzekł — gdyby to nie był grzech i niepoczciwość wielka, powiedziałbym, że się z tej choroby cieszę. Zimnica przejdzie, a teraz ona tego dokazać może, iż mnie pozwolicie iść na Santok za siebie.
Książe Bolesław ręce podniósł żywo do góry.
— Nie pozwolę — zawołał — nie pozwolę! Z temi zbójami nie twoja rzecz się mierzyć, na pierwszą wyprawę ja cię sam będę prowadził.
Przemko się zasępił i obrócił ku swemu Wojewodzie.
— Mówcież wy za mną! — zawołał — mówcie wy!
Wojewoda podszedł krok ku księciu Bolesławowi.
— Miłościwy panie! — odezwał się. — Naszemu młodemu księciu czasby siły sprobować i trudno nam go utrzymać, rwie się strasznie!
— Ale nie pora dlań jeszcze! nie pora! — rzekł książe Bolesław spokojnie. — Kiedy czas ma być, mnie do sądu zostawcie! Jednego jego mamy!
I poszedł Przemka uścisnąć...
— Stryju miłościwy! Puść! puść mnie! wróciemy cali! Przedpełk mi za kuma do tego chrztu krwi służyć będzie.. Mąż jest doświadczony...
— Nie przeczę! — zawołał książe — ale i ja w kumy nie gorszym od niego!
Wojewoda cofnął się schylając głowę.