Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mało, księże mój, troski z tym synem przybranym, więcej niż z dziećmi własnemi.
Żony mu teraz potrzeba rychło, aby dziewki nad nim nie przewodziły, co zła rzecz i grzeszna. Rok jeszcze jaki przebrykać może swobodnie, dalej go do domu przywiązać trzeba, aby i ziemianom ich niewiast nie bałamucił, lub jak Mestwin mniszek po klasztorach nie szukał; i gorszej jeszcze obrazy Bożej się nie dopuszczał.
Nawzdychawszy się książe, wstał i począł przechadzać. Zaledwie wyprawa na Santok poszła, coraz się nią mocniej niepokoił. Pilno mu było dostać języka.
— Sasy te, — mruczał do księdza się zbliżając — biją się wściekle.. W pierwsze pole na nich iść, guza można napytać. Źlem zrobił, że na nich Przemka puściłem, na Litwę bezpieczniej było; — ale wstrzymać takiego w ukropie kąpanego?? sposobu nie było.
— Bóg łaskaw — rzekł starowina uspokajając...
Dzień tak minął jeden, drugi i trzeci; rósł niepokój straszny.
Bolesław gniewać się już chciał, że mu ani Janko jego, ni Przedpełk nic znać nie dawali; kazał im przecież mieć gońców pogotowiu.
Milczenie uparte złe myśli nastręczało.
— Któż wie, — mówił książe dnia trzeciego — te łotry Sasy, przebiegli ludzie, mogli się zawczasu