Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie taka to wielka rzecz jedna niemiecka dziewczyna, aby za nią czynić pogonie. Jestli gdzie, pewnie na wierzch wypłynie...
W wojnie jeńców się nie doliczyć, a po drodze zawsze ich nie stanie tylu co było w łykach.
Krzywosądowi pono ta jazda i tropienie już się naprzykrzyło, rad był do Niesłusza wracać i księciu radził, aby go nie strzymywał dłużej, bo choć czuł grodek bezpiecznym, wszelako — djabeł i Brandeburczyk nigdy nie śpią!
I o brance potem słychać już nie było.
Baczny opiekun miał jednak swych donosicieli na dworze w Poznaniu. Nic tam baczności jego nie uchodziło.
W miesiąc potem wiedział na pewno, iż niemiecka branka na zamku siedziała ukryta, a Przemko w niej rozmiłowany był strasznie, o wszystkiem dla niej zapominając. Wojewodzie Poznańskiemu, który go o to upominał, surowo odpowiedział młody książe — aby mu się do tego nie mięszał i ks. Tylonowi wyrzutów sobie czynić nie dał.
Bolesław nie wiele myśląc, sam wybrał się do synowca.
Ilekroć do Poznania przybywał, znany z pobożności i łaskawości dla duchownych książe Kaliski, Biskup, kanonicy, zakony i co było dostojniejszych, przyjmowali go uroczyście.