Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

Widząc go tak przybitym, młodzież siliła się aby czemś rozerwać.
Zaręba gdy wjeżdżali na zamek, spostrzegł był po nad wrotami, w górnych oknach, kilka pięknych twarzy niewieścich, ciekawie się im przyglądających.
Pomiędzy niemi uderzyła go była szczególniej jedna, dzieweczka z długo na ramiona rozpuszczonemi włosami jasno-złotemi, w wianuszku zielonym ze złotemi jagody, cała w bieli ubrana. Do koła jej cisnęło się innych wiele.
Domyślił się w niej łatwo księżniczki Lukierdy.
Była cudownie piękną ale nie tak jak wówczas pięknemi dziewczęta mieć chciano. Wątła, bieluchna, ze swemi niebieskiemi oczyma jasnemi zdawała się niby cieniem onej jakiejś zwodnicy, co się zwykła nad brzegami stawów lub w powietrzu ukazywać, by człeka zawieść na zgubę... Piękną była jak jaka Murawa.
Patrząc na nią strach brał aby lada powiew wiatru nie rozdmuchnął ją we mgłę...
Z trwogi może, gdy jej się Zaręba przypatrywał, bledszą stała się jeszcze. — Wydała mu się piękną jak anioł, ale wątłą jak dziecina. Była też nie wielkiego wzrostu, szczupła i drobna. Inne koło niej urodziwsze i kraśniejsze niewiasty i dziewczęta, choć oczy ciągnęły ku sobie, ta między niemi królowała. Znać w niej było panią.