Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

baszne żarciki jakich sobie tylko przy weselach pozwalano — ale książę zdawał się ani słuchać, ni zważać na nie. Krzywił się raczej, niż uśmiechał, gdy je wprost do niego zwracano.
Wojewoda szeptać musiał do ucha, że na weselu przecież pan młody szczęśliwego choćby udawać — był powinien.
Domownicy Barwina ściągnęli do izby gęślarzy, których powołaniem było zabawiać gości i starego wesołka książęcego, zwanego Kluską, mającego dar opowiadania baśni śmiesznych.
Szczeciński pan lubił bardzo swego dworaka, bo sam zawsze prawie będąc markotnym, czasem się choć z błazeństw jego mimowolnie mógł rozśmiać. Garbaty, malutki, łysy, z długiemi do kolan rękami, ubrany dziwacznie w kusy kubraczek w pasy czarne i czerwone, w takimże kapturku, z mieczykiem drewnianym, Kluska siadłszy u nóg Przemka dokazywał udając napiłego. Wolno mu było prawić, co ślina do gęby przyniosła bezkarnie.
— Hej, paneczku polski, — wołał zwracając się do niego — powinniście sobie u Barwina wyprosić, aby dał mnie wam w posagu za wnuczką! Nie dałbym ja długo tak ponurym być, jak oto dziś! Za młodu trzeba się wyśmiać, bo potem nie będzie czasu.
Albo to wasza bohdanka nie piękna? na królowę by się zdała! Na rękach ją nosić a klękać