Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

Spuścił głowę.
— Nam tu bez niej zostać, jak bez słonka, bez powietrza i bez wody.
Nie jeden stary garbus tak biadał, wszyscy w zamku po księżniczce płakali. Szczególniej bo dobrą była i miłosierną dla biednych, prostemu ludowi zbliżać się dawała do siebie, pychy nie miała żadnej, a gdy wieśniaczki przychodziły do niej najweselszą, najszczęśliwszą bywała z niemi.
Napierała się często dziadkowi, aby ją na wieś puścił, to na wesele jakie, to na kupałę, na święto stare, do lasu. Ciągnęła swój dwór z sobą a powracała w wianuszku z kwiatów leśnych, z fartuchem pełnym ziół wonnych, lepiej się tem zabawiwszy niż na dworze z niemcami.
Taką jakąś miała naturę prostaczą, co jej niektórzy za złe mieli, a drudzy ją sławili z tego.
Szedł do niej lud z wiosek, dziewczęta i baby z prośbami różnemi śmiało, o każdej godzinie, jakby księżniczką nie była, ale rodzoną mu i równą.
Nie poznać też w niej było pani, gdy się po wiejsku przyodziała, i z piosnką na ustach szła w pole.
Dziad i ciotka chcieli ją od tego odzwyczaić i nie mogli; pocieszał się tylko stary tem, że gdy w obce strony pójdzie, obyczaju tego zabyć musi.