Całą noc śpiewami i okrzykami brzmiał dworzec w Szczecinie...
Stały beczki smolne nad rzeką do koła, noc była pogodna i jasna.
Jedni zabawiali się w izbach, drudzy w podwórcach ochoczo. Barwin nie skąpił w tym dniu ni napoju, ni jadła, puszczano kto chciał, aby ludzie pamiętali zaślubiny Lukierdy.
Kluska przekonawszy się, że Przemka nie rozchmurzy poszedł do izby starego pana, który, choć nie spał, spoczywał już. Siadł mu w nogach na ziemi, i patrzył na Barwina długo.
— Cóż ty stary? radujesz się? — zapytał.
— Czemubym nie miał być rad?
— Bo twój polski narzeczony jakby się kwasu napił — a trzeba przecie, aby na weselu komuś wesoło było. Ja za wszystkich nie starczę.
— I narzeczony potem wesół będzie! — rzekł Barwin.
Kluska głową kręcił.
— Księżniczka płacze też...
— A ty? — przerwał stary książe.
— Jam zły — choć się śmieję, — rzekł błazen. Pilno bo ci było owoc niedojrzały na ostre zęby dawać! Co ty teraz sam poczniesz na tym pustym zamku, jak ci się jej piosenka nie odezwie, jej śmieszek cię nie rozweseli... Nuż jeszcze zdala jęk przyleci.
Barwin się pogniewał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.