kołaj, kler, kanonicy i zakony, które w Poznaniu i sąsiedztwie miały klasztory. Ludzie w pogotowiu trzymali chorągwie, baldakim dla pasterza, kadzielnice, w które chłopcy dmuchali aby nie zagasły, naczynie z wodą święconą, cały przybór do uroczystego przyjęcia.
Przy księciu Bolesławie, Kasztelanów kilku, mnóstwo ziemian stało poubieranych jaskrawo i świątecznie. Zdala wydawali się jak pole zakwitłe makiem, bławatkami i wszelkiemi dziećmi lata.
Konie rżały i kopały nogami, pachołkowie zdjętemi czapkami powiewali rozpędzając skwar wielki, bo nie jeden jak w wodzie stał od znoju. Co raz to ktoś głowę ku górze podniósł, spoglądając na wieżę czy z niej jakiego znaku nie dadzą...
A słońce coraz czerwieńsze, bezpromienne, straszne, zdało się wciąż okiem krwawem i załzawionem spoglądać na te ludu tłumy.
Po domach i dworkach nie było żywej duszy, wszystko wyległo w ulice; młódź i chłopcy, którzy się docisnąć nie mogli aby coś zobaczyć z za szerokich pleców starszyzny, okrywali płoty, zasiadali dachy, trzymając się dymników, ustawiali się na całych drabinach do domostw poprzystawianych.
Na podzamczu we dworku Krywichy, która stała z Wojtkową w ulicy, obie paradnie strojne
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.