Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

jak mgła. Dołem pod niem liljowe wyziewy z ziemi wstawały, nad lasem w dali majaczało sino...
W tem nagle na wieżycy powiała szeroko puszczona purpurowa chorągiew i pierwszy dzwon się odezwał, niby krzykiem boleśnym. Cały tłum ów ruszył się, zachwiał, jak fala ogromna rozkołysał i jakby jednym głosem zahuczał. Oczy wszystkich pobiegły na gościniec...
Na zamku słychać było tentent koni — pokrzykiwania ludzi — za dzwonem jednym, poczęły co prędzej wyrywać się wszystkie inne... wielkie i małe, i zlało się ich brzmienie w jeden ton uroczysty, żywy, spieszny.
Szum tłumu zmienił się w gwar, a gwar we wrzawę, wśród której śmiechy tylko można było rozróżnić.
Z zamku wyciągali wszyscy. Duchowni pochód rozpoczynali, chorągwie powiewały nad ich głowami, z kadzielnic dym siny obłoczkiem podniósł się ku górze.
— Jadą! jadą! — krzyczano zewsząd, niewiasty plaskały w dłonie, dzieci krzyczały.
Tłum nie mogąc się poruszać tak był ściśnięty, w miejscu szeptał, kołysał się, falował...
— Jadą!! jadą!
A na gościńcu w dali widać tylko było duży tuman płowy i kurzawę wzbitą do góry.
Nie wielu ucho pochwycić mogło z tamtej strony, jakby odgłos trąb, którym z wieży dzwony i trąby też odpowiadały.