W chwili, gdy mijali dworek Krywichy, blędne[1] oczy Lukierdy padły na okienko, z którego wyglądała czarnooka i ujrzały dwie zaciśnięte pięści, które jej nie komu innemu podniósłszy się, groziły.
W otwartych ustach dziewczyny zobaczyła zaciśnięte zęby białe — zdawało się jej, że posłyszała przekleństwo i groźbę. — Z przestrachu krzyknęła ale wrzawa pospólstwa, zagłuszyła głos jej cichy, który w łkaniu utonął.
Pierwsza w progu stała, czekając na nią jakaś groźba i proroctwo niedoli.
W tejże chwili prawie nadciągnęło duchowieństwo, Biskup, książe Bolesław. Kościelny śpiew zabrzmiał hymnem wesołym i wszystko znikło z jej oczów.
Nieopodal na zamku widać tylko było szeroko rozwarte drzwi kościoła, w którego głębi pozapalane światła, zdały się jakby katafalk otaczać.
Z nowym przestrachem Lukierda oczy wlepiła w ten obraz wieszczy. I zdało się jej, że widzi trumnę całunem okrytą, otoczoną świecami, a w trumnie czuła siebie... Dreszcz ją przeszedł i łzy się z oczów polały.
Do koła brzmiały okrzyki.
— Witajcie! Żyjcie!... Trąby coraz głośniej huczały dzikim tryumfem, niby urągając się łzom biednej.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – błędne.