Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Biskup, który ich wiódł, przyjął parę u drzwi kościelnych...
Na cichej modlitwie u ołtarza jak liść drżała Lukierda.
Potem widać było wszystkich znowu ciągnących na zamek. Stary książę wesół prowadził parę swoją.
Tego dnia on tu pewnie był najszczęśliwszym. Spełniło się czego pragnął. Usłał gniazdo, Przemko miał żonę. Wątła była i blada, lecz zmęczona i wylękła.
Szczęście ją odżywić musiało.
Krywicha mówiła do Wojtkowej.
— Widzieliście wy ją? Toż to jak powisemko lnu wątłe, oczy zapłakane i blade... Nam nie takiej na księżnę było potrzeba. — Pamiętacie nieboszczkę Elżbietę! Ta była zażywna, silna a krzepka! Słyszę ma piętnaście lat a wydaje się jakby trzynastu nie miała.
Wojtkowa potwierdziła wszystko.
— Z twarzy niczego... ino blada! blada! Czem oni ją tam karmili?
— Słabowite to będzie, a do takiej co piszczy mąż się nie przywiąże, bo to tego ani tknąć...
I głowami wahały.
Krywicha się pospiesznie do okna zbliżyła w którym niemka czarnooka gniewem dyszała. — Śmiejąc się szepnęła do niej.
— A co? a co?