Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

przybył. Ale kury piały, zamek się rozlegał pieśniami, książe Bolesław z Wojewodą gospodarzyli ziemian goszcząc, a o Przemku nie wiedziano gdzie się podział. Myślano, że był u żony.
Przekradał się właśnie, niepostrzeżony chcąc wymknąć się z podwórca, gdy na drodze spotkał Zarębę... Ten mu od wrót zaszedł — i z poufnością dawną zapytał:
— Dokąd miłość wasza?
Przemkowi oczy się zaiskrzyły i popchnął go, Zaręba nie ustępował.
— Na miłego Boga — wołał — miejsce wasze gdzieindziej, nie za wrotami! Zobaczą ludzie! co pomyślą, co powiedzą. Żonie i sobie wstyd uczynicie!
Książe coraz gniewniej unosząc się, rękę podniósł na niego.
— Tyś tu panem czy ja! — krzyknął — idź mi z drogi zaraz precz...
Zaręba do nóg mu się schylił.
— Co robicie? — wołał poruszony — co robicie?.. Godziż się to.. Ludzie zobaczą.
— Puszczaj! — powtórzył miecza dobywając Przemko — puszczaj albo ubiję!
Zaręba namarszczony musiał się cofnąć, ale twarz mu się zaczerwieniła gniewem, brwi ściągnęły. Książe odepchnąwszy go, poszedł do wrót i — zniknął.
Noc była ciemna, zdala tylko błyskało gdzieś