Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

na niebie bez chmur. W zamku i na podwalach lud się snuł około beczek, pił i śpiewał piosnki o chmielu i weselu.
Księciu łatwo było niepostrzeżonemu przecisnąć się przez ciżbę opiłą.
Rozpychając, potrącając, nie patrząc nawet przed siebie, jak szalony biegł wprost do dworku Krywichy, którego okiennica stała otworem dla skwaru, a we wnętrzu się świeciło. Do drzwi mu było za daleko, tak niecierpliwy biegł, dopadł nizkiego okna i skoczył przez nie do izby.
Krzyk się dał w niej słyszeć.
Z posłania, na którem leżała niemka, zerwała się nóż pochwyciwszy zawsze pod ręką leżący, ale poznawszy księcia, rzuciła go na ziemię i zawisła mu na szyi.
Nagle, jakby opamiętawszy się, popchnęła go od siebie.
— Precz! ty! przeniewierco! — krzyknęła.
Przemko ręce ku niej wyciągnął.
— O! widziałam cię — mówiła głosem namiętnym — widziałam jak jechaliście bok w bok z piękną panią bladą. Masz żonę! masz żonę! Precz ztąd!
Książe cisnął się ku niej, Mina łając już go nie odpychała — siedzieli razem na łożu.
— Widzisz — rzekł Przemko — porzuciłem ją samą a przyszedłem do ciebie. Czy ci tego jeszcze mało? Wyrwałem się choć tam za mną śledzą.