Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

To żona narzucona.. ja nigdy jej kochać nie będę, nie mogę! Nie dla mnie ona! Niech w pustej izbie więdnieje!
Mina patrzyła mu w oczy, na pół gniewna, pół rada, odpychała go i chwytała za szyję, cisnęła ku sobie i odwracała się. Łzy co błysnęły na jej oczach, od ich żaru osychały. Z drugiej izby Krywicha ukradkiem przypatrywała się przez szpary tej scenie, z jakąś zabobonną obawą, żegnając się i szeptając.
Książe jakby zapomniał o zamku, o żonie, o świecie całym, pozostał przy Minie. Szeptali z sobą, śmiał się, poruszał żywo, odzyskał młodzieńczą rzeźwość... Niemka też przebłagać się dała, choć wracały jej jeszcze dąsy i groźby.
Krótka noc Lipcowa, już się ku końcowi miała, świtać poczynało, gdy Krywicha w obawie jakiejś, otwarłszy drzwi, poczęła dniem straszyć.
Nie chciała, aby go tu wyszpiegowano.
— Wracaj Miłość Wasza, dopóki nie zadnieje, potem ludzie poznają!
Mina puszczać go nie chciała, ciągnąc prawie gwałtem. Zły musiał się jej wyrwać, korzystając z rannego mroku, aby na zamek powrócić.
We wrotach zastał jeszcze Zarębę siedzącego na kamieniu, który głowę w ręce ująwszy na straży tu przetrwał, oczekując jego powrotu.
Zobaczywszy Przemka, nie odezwał się do