Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dawniej lepszym był — rzekł w końcu Zaręba, teraz mu się na wielkie państwo i dumę zebrało. Kto wie, przyjdzie może ze dworu iść precz, gdy wyżyć z nim będzie trudno.
— Precz? — zapytał powolny Nałęcz — a toż gdybyś ty ztąd musiał i jabym za tobą się powlókł. A dokąd-że?
— Albo to ich mało? — odparł Zaręba. — Młodym, rycerskiego rzemiosła a dobrego rodu ludziom, wszędzie radzi. Leszek przyjmie, w Krakowie też powinowatych mamy, a i na Ślązku się znajdą, choćby i na Mazurach. W ostatku i u Mszczuja na Pomorzu.
— Gdzie ty pójdziesz, tam i ja z tobą — dodał Nałęcz — o tem niema co i mówić. Ale mnie tego zamku a bodaj i księcia żal będzie. Zawsze człowiek tu jak w swojem gnieździe się czuje.
— Prędko to gniazdo niewygodnem się nam stanie — zawołał Zaręba. — Od czasu jak tę niemkę wziął, a potem mu żonę dali, stał się Przemko innym człowiekiem. Widziałeś go przed chwilą jak tu stał, rzekłbyś inny a nie ten com go nieraz za kark chwyciwszy dusił.
Rozśmiał się.
— Pójdę ztąd — dodał bez namysłu — ciężko mi, nie strzymam. Wiesz czemu?
— Któż cię zgadnie! — szepnął Nałęcz — u ciebie po głowie zawsze ptaszki latają.